Siostra Jadwiga – świadek początków Domowego Kościoła
OD REDAKCJI: Publikujemy historyczne wspomnienia o Ruchu śp. Siostry Jadwigi Skudro RSCJ. Były one spisane przez Siostrę na wyraźną prośbę ówczesnego Kręgu Centralnego DK i ukazywały się w odcinkach w siedmiu kolejnych Listach DK (numery 69-75 w latach 1996-1998). Ostatni, ósmy fragment wspomnień, poświęcony kapłanom posługującym w Ruchu, został zamieszczony w 81. numerze Listu DK, jesienią 1999 r. Siedem odcinków wspomnień przytaczamy w całości, natomiast część ósma została nieco skrócona (zaznaczamy to w tekście) o te fragmenty, które dotyczyły tworzenia pierwszych kręgów rodzin w Polsce, o czym Siostra opowiadała już szczegółowo we wcześniejszych odcinkach. Dodaliśmy też śródtytuły, aby ułatwić odbiór tekstu.
Zachęcamy do lektury wspomnień Siostry, w których Autorka z wielkim talentem, pasją i właściwym sobie humorem, przedstawia początki powstawania i rozwoju Domowego Kościoła. Niech to historyczne przypomnienie będzie połączone z naszą dzisiejszą refleksją na temat charyzmatu Ruchu, naszego zaangażowania i odpowiedzialności za ten wielki Boży Dar, jakim jest Domowy Kościół, gałąź rodzinna Ruchu Światło-Życie.
Niech tej lekturze towarzyszy również modlitewna wdzięczność Panu Bogu za wieloletnią, ofiarną, pełną miłości posługę Siostry Jadwigi małżeństwom i rodzinom w Polsce i poza jej granicami.
Elżbieta i Witold Kowalczykowie
W Polsce, z rokiem 1969 rozpoczął się okres wyjątkowo szybkiego rozwoju oaz młodzieżowych, które pod niewątpliwym wpływem soborowej Konstytucji Lumen Gentium zaczynają nazywać się oazami żywego Kościoła. Pragnienie zaś kontynuowania przeżycia, doświadczenia Kościoła w spotkaniu osobowym z Chrystusem i we wspólnocie braterskiej, również poza oazą rekolekcyjną w małych grupach parafialnych, dało początek Ruchowi Żywego Kościoła. Ruch ten od 1976 r. nazywa siebie Ruchem Światło-Życie, wyrażając w ten sposób swój podstawowy charyzmat. Metoda rekolekcyjna tzw. oazy została wypracowana w drugiej połowie lat 50. i była stosowana najpierw do grup dziecięcych w wieku lat 11-14. W latach 60. podejmowane były próby zastosowania tej metody do grup młodzieżowych w wieku lat 14-18, najpierw dziewcząt, potem chłopców. Grupy młodzieżowe wracające z oaz tworzyły w parafiach wspólnoty służby liturgicznej. Na początku lat 70. powstawały również grupy kapłanów, alumnów, studentów i młodzieży pracującej, wywodzące się z oaz rekolekcyjnych dla nich organizowanych.
Po roku 1970 zrodził się w sercu ks. Franciszka Blachnickiego nowy pomysł – ileż On ich miał! Do świadomości Jego mocno dotarła ta prawda, że rodzina to podstawa w wychowaniu młodego pokolenia. W tym celu konieczną okazała się specjalna formacja rodziców. Do już istniejących typów oaz dołączył oazy rodzin, z których później rozwinął się ruch wspólnoty rodzinnej, nazywany od 1978 r. Ruchem Domowy Kościół. Od początku jasne było dla Niego, że metody, program i cała formacja małżeńska musi być inna, niż w ruchu młodzieżowym. Chodzi przecież o autentyczne, dojrzałe chrześcijaństwo pary małżeńskiej, nie pojedynczej osoby – chłopca czy dziewczyny, osoby żyjącej samotnie, chodzi o prawdziwie ewangeliczne życie małżonków, które uzdolni ich do wychowania dzieci.
Właśnie wtedy, gdy zastanawiał się nad koniecznością wypracowania programu formacyjnego właściwego dla małżeństw, ktoś dostarczył Mu kilka pism zawierających zasadnicze informacje o międzynarodowym ruchu małżeństw katolickich Equipes Notre-Dame, powstałym we Francji w 1938 r., którego założycielem jest ks. Henri Caffarel wraz z czterema młodymi małżeństwami. Napisał wtedy Ojciec: „Po co mam wybijać nowe drzwi, gdy ktoś to już zrobił, a to co zrobił, zdało egzamin!” Ten zdany egzamin to zjednoczenie, uszczęśliwienie i doprowadzenie do głębokiego uczestnictwa w życiu chrześcijańskim par małżeńskich – doprowadzenie ich do Boga, prowadzenie do świętości. Specyficzną cechą ruchu Equipes Notre-Dame jest duchowość małżeńska, czyli wzajemne pomaganie sobie małżonków w dążeniu do celu, głęboka ich jedność między sobą i z Bogiem. Duchowość małżeńską osiągają stopniowo, dzięki stosowaniu w ich życiu specjalnych metod (zobowiązania), które oparte przede wszystkim na łasce sakramentu małżeństwa, a także na psychologii, przemieniają ich życie. Ks. Franciszek Blachnicki zdecydował wówczas połączyć charyzmaty, cele, metody ruchu Equipes Notre-Dame i Ruchu Światło-Życie. Śledząc dokładnie zapiski Ojca z tamtych czasów, możemy zauważyć, jak stopniowo i coraz wyraźniej ukazywała się mu Jego wizja Ruchu, który początkowo nazywał Wspólnotami Rodzinnymi Ruchu Światło-Życie, a potem Ruchem Domowego Kościoła. W swoich zapiskach w wielu miejscach zaznaczał, iż w tworzeniu tej nowej gałęzi korzystał z trzech źródeł inspiracji. Były to:
1. Sobór Watykański II (13 z 16 dokumentów soborowych mówi o małżeństwie i rodzinie);
2. Karta END (charyzmat, cele, formacja, metody, struktury);
3. Ruch Światło-Życie (zwany wcześniej Ruchem Żywego Kościoła).
Zapiski te, tak dla nas cenne, przekazał mi, gdy objęłam Sekretariat Domowego Kościoła.
Pierwsze rodziny przyjechały na oazę do Krościenka już w czerwcu 1973 r. Odbyły się wtedy dwa turnusy oaz rodzinnych, w których uczestniczyło około 150 osób. Od razu przydzielono im osobne pomieszczenia, osobnego moderatora – był nim ks. Stefan Patryas, osobną organizatorkę – Krystynę Kegel. Ustalono osobne zajęcia, osobny regulamin. Nie było jeszcze ustalonego programu. Podobno ksiądz moderator otrzymywał od Ojca na każdy dzień nowe pomoce. Pomagała Ojcu pani docent Jelinowska, która będąc we Francji zapoznała się swego czasu z END. Po rekolekcjach ks. Blachnicki zabrał się do tworzenia pierwszej teczki formacyjnej. Był to program bardzo dokładnie opracowany na 15 dni oazy. Zawierał ponad 400 stron. Miał więc wszystko: szkołę apostolską, ewangeliczne rewizje życia, modlitwy, wiele cytatów z dokumentów soborowych, materiały formacyjne ruchu END. Według tej teczki prowadzono przez kilka lat oazy rodzin w Krościenku, a potem i w innych ośrodkach. Teczka ta ukończona została na przełomie 1973/74 roku.
Zaproszenie do Krościenka i obiad z ks. Blachnickim
W czerwcu 1974 roku otrzymałam pierwszą kartkę od ks. Blachnickiego. Nie wiem, jak się o mnie dowiedział, kto mu dał adres. Treść była krótka: Czy siostra może przyjechać do Krościenka na dwa tygodnie w lipcu, aby podzielić się wiadomościami o END? Odpisałam: Mogę, gdyż urlop mam w lipcu. Ale czy lepsze są dla Księdza dwa tygodnie początkowe, czy końcowe lipca? Odpowiedź była natychmiastowa: Proszę przyjechać od 1 do 31 lipca. Typowy Ojciec. Adieu, mój urlopie! Przed samym wyjazdem otrzymałam tę ponad 400. stronicową teczkę, aby się przygotować przed pierwszym turnusem. Zdążyłam przeczytać 10 stron. Więcej nic nie wiedziałam. Do Krościenka przyjechałam w końcu czerwca 1974 r., w porze poobiedniej. Ponieważ ks. Blachnicki też się spóźnił na obiad, więc spożyliśmy go razem. Opowiedziałam o moich spotkaniach z END. Powiedziałam wówczas: Tak, chyba wiele moglibyśmy skorzystać z ich formacji i duchowości, no i ewentualnie z niektórych struktur. Na co Ojciec zareplikował spontanicznie: Dlaczego z niektórych, a nie ze wszystkich?
Potem Ojciec przedstawił mnie księdzu moderatorowi i głównej organizatorce oazy rodzin – Krysi Kegel, jako pomoc dla oazy rodzin. Ale nie powiedział o jaką pomoc tu chodziło, po co przyjechałam. Krysia, myśląc o siostrach zakonnych, które przyjeżdżały nieraz gotować na oazach młodzieżowych, uznała, że taka leciwa osoba jak ja będzie dobrą pomocnicą kuchenną u rodzin. Cała trudność była jednak w tym, że nie posiadałam właściwych dla tej funkcji uzdolnień, a nowy piec kuchenny był nieraz powodem łez wywoływanych dymem. Krysia dawała mi codziennie godzinę „urlopu”, bym mogła uczestniczyć w szkole apostolskiej. Ks. Dąbrowski – moderator oazy, zamiast męczyć uczestników akademickimi wykładami, świetnie umiał naprowadzić pytaniami na problem, tak że sami uczestnicy dochodzili do właściwych wniosków. Brałam aktywny udział w tych dyskusjach, często cytując dokumenty soborowe, jako że miałam za sobą niedawno zdany egzamin w Instytucie Rodziny. Zwróciło to uwagę zaprzyjaźnionego z ks. Blachnickim małżeństwa z Lublina. Wspomnieli Mu, że siostra z kuchni mogłaby im pomóc w omawianiu niektórych problemów. A co ona robi w kuchni? – zapytał Ojciec. Pali, sprząta, gotuje – padła odpowiedź. Z miejsca straciłam posadę i na drugi dzień uczyłam już poszczególne grupy dzielenia się Ewangelią. Na następny turnus zostałam jako animatorka. Pamiętam, jak podczas jednego z następnych turnusów, z powodu niezrównoważenia niektórych osób z diakonii, były nieprzyjemne zgrzyty, nie licujące z normalną oazową atmosferą. Ojciec miał swoją metodę „porządkowania” spraw. Nie było gromów, uwag, tylko zaproszenie na kawę (a kawa była wtedy bardzo droga i trudno było ją kupić). Zapytał nas kiedyś: Czy wiecie, co to jest kawa? To taki napój, który pija oaza ustami swej diakonii. Gdy po kilku latach wspomniałam Ojcu, że chyba już zapomniał o oazie rodzin, bo nas na kawę nie zaprasza, odpowiedział: Nie ma potrzeby, bo przecież żyjecie zgodnie i łagodnie. Ale potem oczywiście zaprosił.
Chciałabym w kilku słowach opowiedzieć o mojej drodze, która, jak się potem okazało, miała mnie uzdolnić do pomocy, jakiej oczekiwał ode mnie ks. Franciszek Blachnicki. W 1972 r. po ukończeniu Instytutu Rodzin (zupełnie nie wiem, dlaczego chciałam go ukończyć) wyjechałam na trzy miesiące za granicę. Najpierw odbyłam miesięczny kurs duchowości posoborowej, potem zwiedzałam Rzym, Paryż. Do Polski zamierzałam wrócić przez Belgię, gdzie byłam kiedyś w nowicjacie. Jeden z moich profesorów z Instytutu poprosił mnie, abym zorientowała się, jak na Zachodzie prowadzi się parafialne duszpasterstwo i poradnictwo dla rodzin. Przypomniałam sobie jednak o tej sprawie w przeddzień wyjazdu z Paryża, mając już bilet powrotny do Polski przez Belgię. Dopytywałam się moich sióstr z Paryża, gdzie mogłabym zasięgnąć wiadomości potrzebnych mojemu profesorowi. Nic nie wiedziały. Któraś przypomniała sobie jednak, że na ulicy de la Glaciere pod numerem 49 jest coś, co mogłoby mnie zainteresować. W przekonaniu, że czegoś się tam dowiem, pojechałam pod wskazany adres. Zdziwiła mnie tabliczka: Equipes Notre-Dame. Panu, który otworzył mi drzwi wytłumaczyłam, że jestem z Polski i tam wracam, i że chciałabym zasięgnąć wiadomości o tym, w jaki sposób pomaga się tu rodzinom, i jak można skorzystać z ich doświadczenia. Reakcja była niespodziewana. Przyjęto mnie jak „angielską królową”. Prezes zaprosił mnie do swego gabinetu. Otrzymałam ogromną walizę z dokumentacją END. Zastanawiałam się, jak ją przewiozę przez granicę. Wtedy było to zabronione, a jednak się udało. Potem te materiały okazały się nieocenione. Dostałam nawet pieniądze na wygodniejszą podróż, ale one przydały się na rzeczy potrzebniejsze. Kiedy prezes dowiedział się, że wyjeżdżam już z Francji, ale po drodze zatrzymam się kilka dni w Belgii, – przy mnie, od razu zatelefonował do tamtejszej pary krajowej i powiedział, że przyjedzie do Brukseli siostra Polka, że mają zrobić wszystko, aby zapoznała się jak najlepiej z ruchem END. W Belgii zaskoczyłam moje siostry. Wielu z nich nie znałam, a poza klasztorem nie miałam żadnych znajomych. A tu telefon za telefonem. Przyjeżdżają po mnie samochodem przed godz. 20.00, odwożą po 24.00. Pan Bóg wlał w serca moich sióstr zaufanie i dały mi klucze od wejścia, bym nikogo po nocy nie budziła. Dzięki temu codziennie brałam udział w innym spotkaniu miesięcznym jakiejś ekipy. Poznałam więc END nie tyle ze słyszenia i z lektury, ale poznałam ludzi, którzy żyli ideą ruchu. To była najlepsza nauka. Po powrocie do Polski zajęłam się całkiem czymś innym. Walizka z dokumentacją poszła w kąt, a ja przez prawie dwa lata zastanawiałam się, po co zmarnowałam tyle czasu. Ale KTOŚ inny wszystko przewidział, wszystko wiedział
Po dwóch latach wakacji oazowych (1973 i 1974), tzn. po pięciu turnusach, Ojciec po raz pierwszy zwołał historyczne Podsumowanie dla rodzin. Przyjechały do Częstochowy osoby, które prowadziły ubiegłe turnusy oraz osoby specjalnie zaproszone, orientujące się w sprawach formacji rodzinnej, mogące udzielić dalszych rad. Był więc obecny ks. bp Kazimierz Majdański, ówczesny wiceprzewodniczący Komisji Episkopatu do spraw Rodzin, pani Hanna Święcicka – pisarz i pedagog, pan Adamski – socjolog, i inni goście. Po przeczytaniu sprawozdań dotyczących tego zapoczątkowanego ruchu rodzin, po zapoznaniu się ze świadectwami uczestników i z ankietami, ks. Blachnicki prosił gości o podzielenie się swymi spostrzeżeniami. Pamiętam dwa ważne wydarzenia, które miały wówczas miejsce. Najpierw pan Adamski, po podkreśleniu niektórych pozytywów, zaproponował, czy nie byłoby wskazane, aby wśród uczestników przeprowadzić pewną selekcję, zależną od stopnia wykształcenia. Wśród spokojnej dyskusji nagle wybuchło ogólne „NIE!”. Ci, co przeżyli oazy, zdawali już sobie sprawę, że atmosfera, jaka panowała na wszystkich pięciu turnusach była wynikiem nie poziomu intelektualnego uczestników, ale obecności Chrystusa, który jedyny potrafi łączyć, niwelować różnice; tylko On może stworzyć między nami atmosferę ewangeliczną.
Drugi moment prawdziwie historyczny miał niezrozumiałe wówczas dla nas konsekwencje. Krysia Kegel, tak jakoś od niechcenia, przerzucała kartki swojego zeszytu, odczytując miejscowości, z których przyjeżdżali uczestnicy tych pierwszych pięciu turnusów oazowych. Byli to ludzie z Krakowa i Przemyśla, Lublina i Częstochowy, Łodzi i Warszawy, Białegostoku, Łomży, Gdyni, Olsztyna, Gorzowa, Poznania, Bydgoszczy, Wrocławia i może jeszcze skądinąd. Zaległa cisza. Ojca nagle olśniło! Podjął decyzję: W takim razie zwalniam zaraz ks. Zabielskiego z samochodem. Niech obwiezie Krysię Kegel i Siostrę Jadwigę po wszystkich miastach, skąd były rodziny na rekolekcjach w Krościenku. Niech znajdą odpowiednich moderatorów i niech zakładają kręgi. Ja doślę im materiały formacyjne do pracy rocznej jeszcze przed wyjazdem. „Roma locuta, causa finta”. Klamka zapadła. Pracowałam wówczas u ks. bpa Majdańskiego. Ks. biskup wyjechał przed zakończeniem naszego spotkania w Częstochowie i o decyzji nagle podjętej przez ks. Blachnickiego nic nie wiedział. Gdy wróciłam do Włocławka, gdzie pracowałam u ks. biskupa, okazało się, że wyjeżdża on na dłuższy czas. Nie wspomniałam mu jednak o projekcie wyjazdu w Polskę, ufając, że wróci, zanim Ojciec przygotuje obiecane materiały. Ale nie znałam Ojca! Ledwie ks. biskup odjechał, przyszedł telegram: Wszystko gotowe, jutro wyjazd w Polskę z Krościenka. Co robić? Obowiązywał mnie przecież stosunek pracy. Powiedziałam Ojcu w Krościenku, że ks. biskup chyba mnie wyrzuci. A Ojciec na to: Niechaj tylko siostrę wyrzuci, to ja zaraz przyjmę. Nie wyrzucił. Wszystko zostało dobrze załatwione i uzgodnione z moimi przełożonymi. Wyruszyliśmy w pierwszą podróż misyjną (tak nazwał ją Ojciec), a wkrótce potem zostałam oddelegowana przez Zgromadzenie do pracy w oazach rodzin.
Na pierwszym Podsumowaniu dla rodzin, we wrześniu 1974 r., ks. Blachnicki podał propozycję wyjazdu w Polskę i zakładania kręgów wśród tych małżeństw, które przeżyły oazy dla rodzin w Krościenku. Wyruszyliśmy więc pełni zapału. Ojciec dał nam dobry samochód, kierowcę. W drodze dokształcaliśmy się, czytając głośno lekturę teologiczno-małżeńską. W miejscowościach, w których żyły rodziny będące latem na oazie w Krościenku, organizowaliśmy spotkania. Przychodzili również inni ludzie. Zawsze szukaliśmy księdza. Potem przeprowadzaliśmy pogadanki, instruowaliśmy, czytaliśmy świadectwa, odpowiadaliśmy na pytania. Było duże zainteresowanie kręgami. Luksusowa podróż jednak szybko się skończyła. Ojciec odwołał samochód. Dalsze dwie trzecie podróży odbywaliśmy rozklekotanymi autobusami lub przepełnionymi pociągami. To było bardziej po oazowemu.
W jednej z miejscowości zdarzył się zabawny incydent. Podobnie jak w innych miastach, zorganizowaliśmy spotkanie dla zainteresowanych kręgami rodzin. Niespodziewanie zjawił się tam ks. Blachnicki. Był obecny na moim wykładzie. Przyszło sporo ludzi: księża zainteresowani pracą duszpasterską z rodzinami, oazowicze z rekolekcji wakacyjnych. Słuchali wykładu z zainteresowaniem, w skupieniu, aż do chwili, w której powiedziałam, że spotkania miesięczne kręgów odbywają się w domach rodzinnych. Oburzenie, protest, że to odciąganie ludzi od Kościoła, odstępstwo itd. Dzięki Bogu, Ojciec Blachnicki zabrał głos i sam wytłumaczył powody takiej organizacji kręgów miesięcznych. Mimo to jeden z panów na koniec wyraził swój lęk: Co na to powiedzą władze? Jakie konsekwencje dla przyszłych kręgów, dla poszczególnych obywateli! Ks. Blachnicki spokojnie odpowiedział: Proszę pana, byłem kiedyś w szkole oficerskiej i tam tłumaczyli nam, że nigdy nie wolno porzucać placówki, która jeszcze nie była atakowana. Czego się bać, jeśli jeszcze nic się nie dzieje?
W końcu listopada odwiedziłyśmy z Krysią ks. Blachnickiego w jego mieszkaniu, w seminarium katowickim, które wówczas mieściło się w Krakowie. Usta nam się nie zamykały, gdy opowiadałyśmy o wszystkich cudach zdziałanych przez Pana. 36 kręgów rozpoczęło swoją pracę formacyjną. Ojciec pełen radości (nie zapomnę tego wyrazu twarzy) przyrównał nas do uczniów, którzy wracali ze swojej pierwszej podróży misyjnej: „Wróciło siedemdziesięciu dwóch (nas tylko dwie), z radością mówiąc: „Panie, przez wzgląd na Twoje imię, nawet złe duchy nam się poddają”. Wtedy rzekł do nich: „… Jednak nie z tego się cieszcie, że duchy się wam poddają, lecz cieszcie się, że wasze imiona zapisane są w niebie” (Łk 10, 17-20).
Chciałabym tu dodać, że w tym samym czasie, co Krysia i ja, ks. Anzelm Skrobol zakładał takie same kręgi w Jastrzębiu, w diecezji katowickiej. Gdy wprowadziliśmy do Ruchu Domowego Kościoła tzw. ORAR (oaza rekolekcyjna animatorów rodzin), 4-dniowe rekolekcje, ks. Skrobol był tym, który najczęściej posyłał na nie swoich uczestników. Wkrótce potem sam corocznie organizował u siebie ORAR-y, na które przyjeżdżali również uczestnicy z innych diecezji. Krysia Kegel, która poświęciła się sprawie w pierwszych latach powstawania tej nowej gałęzi Ruchu, potem pracowała w Domu Samotnej Matki i wkrótce zmarła. Ruch dużo jej zawdzięcza.
W roku 1975 normalnie przebiegają trzy turnusy oazy rodzin w Krościenku, a także w kilku innych miejscowościach Polski. Tradycyjnie we wrześniu Ojciec zwołał drugie Podsumowanie dla rodzin. Księża moderatorzy oaz i kręgów, pary animatorskie kręgów lub pary prowadzące rekolekcje są już liczniej reprezentowani. Ostatnio jeden z księży, który od początku pracował z ks. Blachnickim, zwrócił mi uwagę na pewną specyfikę jego postępowania. Ojciec był Założycielem, On jeden miał dany od Boga charyzmat, a jednak wszystko, co się tworzyło, decydowało, ugruntowywało, dokonywało się oddolnie. Wybitnym tego przykładem było właśnie doroczne Podsumowanie Rodzin. Ks. Blachnicki był Założycielem, Jego zdanie było najważniejsze; On decydował, ale liczył się zawsze z opinią innych, starał się ich wysłuchać i zrozumieć. Coraz wyraźniej opinie, decyzje były podejmowane wspólnie. Ciekawy jest zestaw fotografii z kolejnych podsumowań. Najpierw przy stole prezydialnym oprócz Ojca byli moderatorzy rodzin i ja. Potem coraz zaszczytniejsze miejsca zaczęły zajmować odpowiedzialne małżeństwa. Takie było założenie ks. Blachnickiego. Ruch miał być ruchem laikatu, ale zawsze pozostawać pod ochroną i duchowym przewodnictwem władzy Kościelnej.
Przez wiele lat podsumowaniom przewodniczył Ojciec, potem ks. Wojciech Danielski, ks. Stefan Patryas. Następnie przewodniczenie objęła para krajowa wspomagana przez moderatora krajowego rodzin. Pamiętam jeden piękny moment, kiedy wszystkie pary przyjeżdżające na Podsumowanie, poprosiły o połączenie tego zebrania z dniem skupienia i modlitwy. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek ks. Blachnicki wspomniał o łączeniu Podsumowania oaz młodzieżowych z Podsumowaniem dla rodzin. Od samego początku Podsumowanie Rodzin było specjalne i miało inny charakter. Wypowiadały się głównie rodziny. Były i są inne problemy.
Rok akademicki 1975/76 był rokiem bardzo gwałtownego rozwoju kręgów. Powstawały one zbyt szybko. Wzywano mnie do diecezji, parafii, poszczególnych kręgów, lub sam Ojciec wysyłał mnie tam, gdzie działo się coś niezgodnego z planem, który wytyczył. Zawsze zdawałam mu relację z pracy kręgów, z problemów. Często wspólnie omawialiśmy różne sprawy, próbowaliśmy coś zmieniać, wycofywaliśmy się z niektórych zmian, coś ulepszaliśmy, pytaliśmy innych o zdanie. Doszliśmy do przekonania, że materiały formacyjne rozdane pierwszym kręgom nie są odpowiednie. Dawno schowana walizka z dokumentami END stała się nieocenionym ratunkiem. Omawialiśmy też program powstałych czterodniowych ORAR, odbywających się w ciągu roku szkolnego. Niektórzy twierdzili, że na takie rekolekcje rodziny nie będą przyjeżdżały, bo nie mają urlopów, bo nie mają co zrobić z dziećmi itd. „Proroctwo” nie sprawdziło się. Kręgi powstawały bardzo szybko. Nie było jeszcze małżeństw odpowiedzialnych do prowadzenia kręgów. Sama musiałam decydować o różnych sprawach. Kiedyś, gdy natarczywie ubiegałam się o chwilę czasu u Ojca dla omówienia spraw związanych z Domowym Kościołem, Ojciec niecierpliwie odpowiedział: Choć jeden dział, o który jestem spokojny, a siostra zawraca mi głowę. To, co powiedział, było dla mnie bardzo cenne, a jak powiedział – nieważne.
W listopadzie 1975 r. Ojciec podjął nowe dzieło. Zostało wydane pierwsze pismo w Ruchu: List „Domowy Kościół” – naturalnie bez niczyjego pozwolenia. Redaktorem był Ojciec. Moim zadaniem było dostarczanie do każdego numeru przetłumaczonych z języka francuskiego z materiałów END, miesięcznych spotkań formacyjnych, oraz informowanie czytelników o tym, co się dzieje lub będzie działo w Domowym Kościele. W zależności od potrzeb, Ojciec sam pisał artykuły dotyczące liturgii, spraw rodziny, wychowania dzieci itp., lub korzystał z pomocy innych. Ani Ojciec, ani ja, nie mieliśmy czasu na redagowanie Listu, dlatego często sprawy redakcyjne stawały się naszą „kością niezgody”, co zresztą bardzo mile wspominam. Rozmowa zaczynała się najczęściej tak: Czy siostra ma już wszystko przetłumaczone do następnego numeru? Odpowiadałam: Jeszcze nie skończyłam, ponieważ wczoraj wróciłam z Przemyśla, Gdyni, Łodzi i Białegostoku. Postaram się dokończyć w ciągu dwóch dni. Ojciec (głosem nieco podniesionym): Tak, ale ja tego już potrzebuję. Dlaczego siostra nie zrobiła tego wcześniej? To jest przecież najważniejsze. Numer nie wyjdzie na czas. Wkrótce potem Ojciec reflektował się, że dostało mi się niesłusznie i chciał to jakoś zatuszować. I tak, jak zawsze był dobry i uczynny, robił się wówczas przedobry i przeuczynny. Wiedziałam, że gdy Go w tym czasie o coś poproszę (chodziło zawsze o wspólną sprawę), to na pewno otrzymam. Korzystałam z okazji. Np.: Czy Ojciec mógłby porozmawiać z księdzem X, czy też z urzędnikiem Y? Sprawa na pewno przybrałaby inny bieg. Wiedziałam, że Ojciec na pewno to zrobi. Albo: Gdyby Ojciec mógł napisać do „Domowego Kościoła” artykuł o tym i o tym, to wszystko by się wyjaśniło. Artykuł był w następnym numerze.
Pamiętam podobny przypadek z Krościenka. Przyjechałam po Bożym Narodzeniu. Chciałam wziąć udział w ORD, a Ojciec na powitanie: Ma siostra przetłumaczone artykuły? – Proszę Ojca, właśnie miałam to zrobić zaraz po ORD. – Kiedy one są mi potrzebne zaraz. Właśnie teraz miałbym czas na to. A tak – nie wiadomo kiedy go znajdę. Nie zawsze się poddawałam: Dobrze, od razu zabiorę się do tłumaczenia i nie będę uczestniczyła w ORD, a potem i tak moje tłumaczenia będą leżały na biurku Ojca dwa miesiące. Tego wieczoru dostałam wysokiej gorączki z powodu najzwyklejszej grypy. Więc ani tłumaczenie, ani ORD nie wchodziły w rachubę. Jeden z kleryków powiedział Ojcu: Ojciec tak nakrzyczał na siostrę Jadwigę (rozmowa była przy wszystkich), że aż się pochorowała. I Ojciec uwierzył! Był dla mnie przedobry, gdy wracałam do zdrowia. A ile potrzebnych rzeczy zrobił wtedy dla Domowego Kościoła na moją prośbę! Nigdy Ojciec nie wyrządził mi najmniejszej przykrości, czy to jakąś uwagą, czy tonem. Byłam zawsze pewna Jego życzliwości i zaufania. A przyznam się, że nawet pragnęłam czasem „oberwać”, bo korzystał później na tym Domowy Kościół.
W 1974 r. pod wpływem międzynarodowego ruchu Agape uległy zmianie niektóre punkty programu oazowego. Ekumeniczne kontakty Ojca w tamtym czasie napotykały na trudności. Ojciec wykorzystał pewne formy ruchu Agape, które ułatwiały dążenie do celów, jakie wyznaczył dla całego Ruchu. Dla rodzin bardzo pożyteczne okazały się rozmowy ewangeliczne, rekolekcje ewangelizacyjne, cztery prawa życia duchowego itd. Ks. Blachnicki opracował wówczas, częściowo nowy, program oazy I stopnia i dalszą formację tzw. deuterokatechumenalną. Ojciec miał jednak swój plan, jeśli chodzi o dalszą formację rodzin. Ja początkowo nie zorientowałam się w tych planach. Niech zaświadczą o tym następujące wydarzenia.
Wydarzenie pierwsze. Do tej pory (przed 1977 r.) piętnastego dnia oazy było tzw. rozesłanie. Zbierały się wszystkie oazy krościeńskie I stopnia w kaplicy Dobrego Pasterza. Było nabożeństwo, w czasie którego delegaci poszczególnych oaz mówili krótkie świadectwa, składali deklaracje. W 14. dniu oazy omawiałam i przygotowywałam z animatorami udział oazy rodzin w tym nabożeństwie. Ale tego samego dnia, podczas rannego spotkania moderatorów, ks. Blachnicki zwrócił się do mnie: Wie siostra, pomyślałem sobie, że z rodzinami zrobimy inne Rozesłanie. Niech rodziny nie przychodzą na nabożeństwo do Dobrego Pasterza. Ja potem przyjdę do was na Jagiellońską i inaczej to przeprowadzimy. Jęknęłam: Ojcze, ja już wszystko przygotowałam, wyćwiczyłam, wszystko gotowe, a teraz znowu zaczynać wszystko od początku? Ojciec uśmiechnął się figlarnie – Jak siostra woli, ja ustąpię, przecież wszyscy wiedzą, że nie jestem uparty. Księża się głośno roześmiali, Ojciec również. Ostatecznie to ja ustąpiłam. I dobrze, że się tak stało. Jasno ukazało się, że mimo podobnego programu oazowego, rodziny przez inne nabożeństwo wchodzą w inny rodzaj deuterokatechumenatu i podążają innymi drogami. W ośrodku rekolekcyjnym na Jagiellońskiej ustawiliśmy ołtarz przed werandą, świece, kwiaty. Ojciec przewodniczył nabożeństwu. Była liturgia Słowa, naturalnie homilia, a po niej małżeństwa, które zdecydowały się na pójście ukazaną im w czasie oazy drogą, ze świecą zapaloną od paschału, deklarowały założenie nowego kręgu lub włączenie się do już istniejącego. Wraz ze specjalnym uroczystym błogosławieństwem otrzymywały egzemplarz Nowego Testamentu.
Wydarzenie drugie. Na kolejnym podsumowaniu (1977 r.) miała miejsce długa i zasadnicza dyskusja: czy po oazie I stopnia, w ciągu roku realizować, tak jak w poprzednich latach, program duchowości małżeńskiej, czy też zacząć od 10 Kroków ku dojrzałości chrześcijańskiej, które stanowią program formacji deuterokatechumenalnej dla młodzieży. Gdyby rodziny pracowały na swoich miesięcznych spotkaniach kręgu według programu 10 Kroków, to trwałoby to kilka lat. Jednomyślnie, i tak jak sugerował ks. Blachnicki, zdecydowano, że najważniejszą w tej chwili i pierwszą sprawą jest podjęcie formacji duchowości małżeńskiej. Sugerowano natomiast, aby ci, którzy idą drogą duchowości małżeńskiej, jeśli tylko mają czas i tego pragną, zbierali się na dodatkowe spotkania i przerabiali 10 Kroków, np. małżeństwa mieszkające blisko siebie. Proponowano również, że program 10 Kroków może być inspiracją do modlitwy rodzinnej. Wkrótce jednak projekt ten okazał się nierealny. Formacja duchowości małżeńskiej jest trudna, wymagająca, i jeśli dobrze jest przeprowadzana, zagarnia całe życie duchowe małżonków, tak że nie ma już możności na dodatkowy wysiłek. Przekonano się też później, że rozpoczynanie 10 Kroków po dobrym przeżyciu duchowości małżeńskiej przestaje być atrakcyjne, gdyż te same zagadnienia, choć w innej kolejności i w inny sposób, są omawiane w obydwu formacjach.
Wydarzenie trzecie. Miało miejsce w Carlsbergu, w sierpniu 1986 r. Chociaż w chorobie Ojca nie było objawów, które mogłyby budzić obawy, raz po raz wzywał poszczególne osoby z Ruchu na rozmowę, jakby chciał im przekazać poszczególne dziedziny Ruchu, którymi do tej pory sam kierował. W czasie jednej z takich rozmów powiedziałam Mu: Zauważyłam ostatnio w jednym czy drugim rejonie Polski tendencje kilku księży, którzy uważają, że program młodzieżowy (chodziło o 10 Kroków) jest tak wspaniały, że rodziny oazowe ogromnie dużo tracą, podejmując jakąś małżeńską formację. Czy wobec takiego nastawienia nie byłoby dobrze zrezygnować ze wskazówek przejętych od END i włączyć się w formację młodzieżową? Odpowiedź Ojca była wybuchowa, krótka, kategoryczna – NIE. Potem dodał: To, co udało się nam dokonać: połączyć dwa charyzmaty w jednym Ruchu, to fakt nieznany w historii. I tego mamy się trzymać. A co do duchowości małżeńskiej, u nas w Polsce to dno! W tym kierunku mamy działać. Nie miałam wtedy magnetofonu. Nie było świadków przy tej rozmowie. Ale jestem pewna, o co Ojcu chodziło, i jakie byłoby dziś Jego zdanie. Nie ma powodu, aby cokolwiek zmieniać. Ojciec obiecał mi wtedy, że swoją myśl prześle na taśmie na następne doroczne Podsumowanie Rodzin. Niestety, po kilku dniach przewieziono Go do szpitala.
Ks. Blachnicki w zasadzie był bardzo otwarty na pomysły, doświadczenia, rady innych ludzi i często z nich korzystał. Jednocześnie miał swoją wizję, swoją koncepcję Domowego Kościoła i w tym nie godził się na ustępstwa. Przed 1970 r. miał już w zarysach ogólny program Ruchu Żywego Kościoła, choć niektóre ukierunkowania, struktury, ciągle ulepszał. W roku 1973 zdecydowanie łączy charyzmaty, cele, programy dwóch ruchów: Equipes Notre-Dame i Ruchu Światło-Życie, tworząc nowy polski ruch nazwany wkrótce (1978 r.) Ruchem Domowy Kościół. Na przełomie 1973/74 r. ks. Blachnicki pisze teczkę formacyjną, bardzo dokładną, przedstawiając program 15 dni oazy rodzin. Będzie ona służyć do 1979 r. I choć niektóre elementy zajęć oazowych (dzielenie się Ewangelią, szkoła modlitwy itp.) będą się częściowo zmieniać, podstawowa Szkoła życia (apostolska) pozostawała bez zmian. Ale stopniowo coraz bardziej stawało się jasne, że i tu trzeba coś zmienić, uaktualnić. Przez dwa lata dosłownie męczyłam Ojca, aby się tym zajął. Wyraźnie było widać, że Ojciec sam chciał przygotować zupełnie nową Szkołę apostolską. Miał swój plan i nie chciał zastępcy. Ale co było robić? Zbliżał się przyjazd Ojca Świętego, powstawała Krucjata Wyzwolenia Człowieka – Ojciec nie miał czasu na opracowywanie tej szkoły. Wakacje już się zaczynały, a księża moderatorzy nie mieli żadnej Szkoły apostolskiej dla rodzin. Z jednym z kapłanów diecezji łódzkiej przepisaliśmy program formacyjny z materiałów wydanych przez tamtejszą Kurię. Uważaliśmy, że ten program może się przydać. Oczywiście, „uoazowiliśmy” go. Z energiczną decyzją i z duszą na ramieniu poszłam do Ojca, tłumacząc: Ojcze, już nic w tym roku Ojciec nie zdąży przygotować. Turnus się zaczyna za kilka dni, a moderatorzy nie mają żadnych materiałów. Proszę na ten rok, wyjątkowo, pozwolić nam zaraz przepisać ten oto tekst dla wszystkich oaz. A na przyszły rok już coś innego Ojciec przygotuje. Ojciec przeczytał tekst. Nie było to to, o co mu chodziło, czego chciał, ale cóż mógł zrobić. Z konieczności zaaprobował na jeden rok. Natychmiast zaczęliśmy przepisywać tę Szkołę apostolską i rozesłaliśmy do coraz liczniej powstających oaz rodzin.
Pan pokornym łaskę daje
W związku z tym „niewypałem”, jakim była wspomniana wyżej Szkoła apostolska, uczyniłam pewną obserwację. Miała ona służyć w Krościenku trzem kolejnym księżom moderatorom. Jeden z nich był wybitnie uzdolniony, świetny mówca, „porywający”. Teczkę oazy (głównie Szkołę apostolską) skrytykował. Wyczułam, że realizuje swój własny program, choć na jego konferencjach nie bywałam z powodu braku czasu. Gdy przyszła godzina świadectw, nikt nawet nie wspomniał o „porywających” wykładach. Tak samo w ankietach. Nawet zrobiono kilka uwag, że ksiądz mówił za długo. Było nam przykro. Jemu chyba też. Natomiast na innym z turnusów był ksiądz o wiele mniej błyskotliwy. Przyjął treść Szkoły życia jako swój obowiązek, który narzuca mu obecny program. Efekt był znamienny – wdzięczność uczestników i stwierdzenia w świadectwach i w ankietach, że konferencje księdza bardzo dużo im dały. Widocznie tak to już bywa, że Pan pokornym łaskę daje.
Na jesieni Ojciec zabrał się do redagowania nowej Szkoły życia. Wtedy zrozumiałam, dlaczego chciał to zrobić sam. Bo sam to chyba najlepiej rozumiał. Teczka najpierw zawierała konferencje, trochę unowocześnione, dotyczące duchowości małżeńskiej. Po nich był cykl konferencji na temat „Rodzina katechumenatem” (opracowanie wyłącznie autorstwa Ojca). Dlaczego w takiej kolejności? Bo dopiero, gdy małżonkowie żyją duchowością małżeńską, rodzina może stać się katechumenatem. Ostatnie dwie konferencje wyjaśniały zbieżność i odrębność programów Ruchu Światło-Życie i Domowego Kościoła. Jednak i ta nowa teczka (zwłaszcza Szkoła życia) nie była wieczna. Przyszła adhortacja „Familiaris consortio” i inne dokumenty Kościoła. Ojciec już był w Niemczech. Przeróbki podjęli się Krystyna i Tomasz Jaśniewscy. Sprawy zasadnicze pozostały bez zmian. Uzupełnili je i podali w inny sposób. Zawiozłam Ojcu do aprobaty. Ojciec zdążył przeczytać jedynie pierwsze rozdziały, gdyż już wyjeżdżałam. Wyraził dla tej szkoły jak najlepszą opinię, zaaprobował. Wniosek: spraw zasadniczych nie wolno zmieniać; poprawki, uzupełnienia, pomysły innych kompetentnych ludzi i znających sprawę – jak najbardziej można uwzględniać.
Wiosną 1973 r. ks. Blachnicki prowadził zebranie w Puławach z grupą laikatu zaangażowanego w życie parafialne. Przedstawił wówczas słuchaczom założenia pracy duszpasterskiej, którą zamierzał zainicjować w formie rekolekcji dla rodzin w ramach ruchu oazowego (zob. „Człowiek wiary konsekwentnej”, Światło-Życie, Lublin 1977, s. 69). Przypomnijmy sobie: latem 1973 r. miały miejsce, po raz pierwszy, takie właśnie rekolekcje w Krościenku n. Dunajcem. W dwóch turnusach uczestniczyło ok. 160 osób. Pierwszy turnus prowadził ks. Stefan Patryas z Poznania. Co wieczór otrzymywał on od ks. Blachnickiego materiał programowy na następny dzień oazy. Materiał ten był zaczerpnięty z programu Oazy Żywego Kościoła, z ruchu Equipes Notre-Dame oraz innych czasopism zagranicznych, poruszających sprawy rodzinne i małżeńskie (zob. List do wspólnot rodzinnych „Domowy Kościół” nr 48, s. 29). Animatorami tej oazy byli państwo Jelinowscy, którzy zetknęli się już wcześniej z ruchem Equipes Notre-Dame. Drugi turnus 1973 r. dla rodzin odbył się podobnie. Przewodniczył mu śp. ks. Anzelm Skrobol. Po tych dwóch udanych próbach (lipiec/sierpień 1973 r.) ks. Blachnicki począł opracowywać pierwsze wydanie oficjalnego dokumentu, który ukończył na Boże Narodzenie 1973/74 r. Nadał mu tytuł: „Wspólnoty rodzinne w Kościele. Program Ruchu Wspólnoty Rodzinnej w ramach Ruchu Żywego Kościoła”. W następnych miesiącach ks. Blachnicki uznał, że potrzebne są pewne uzupełnienia. Kompletny, zasadniczy dokument dla prowadzących oazy rodzinne był gotowy na oazy 1974 r.
Teczkę tę dostałam w czerwcu 1974 r. Przesłano mi ją do Warszawy z Krościenka z myślą, bym się z niej przygotowała do pomocy w prowadzeniu oazy pierwszego turnusu 1974 r. Wyżej wspomniana teczka składa się z dwóch części. Część A wprowadza w ogólną koncepcję, program i metody oazy rodzin. Część B przynosi pomoce do każdego punktu programu poszczególnych dni rekolekcyjnych. Część A teczki zawiera 6 rozdziałów. A-1 zawiera wspomniany poprzednio zasadniczy dokument „Wspólnoty rodzinne w Kościele. Program Ruchu Wspólnoty Rodzinnej w ramach Ruchu Żywego Kościoła”. Jak mówił ks. Blachnicki, „jest to tekst podstawowy; przedstawia on całą ideę wspólnoty rodzinnej – małego Kościoła, której przekazanie i zaszczepienie jest głównym celem oazy rodzin”. W dokumencie tym (rozdział 1 p. 3) ks. Blachnicki podaje, że program Ruchu Wspólnoty Rodzinnej sięga do trzech źródeł inspiracji: do Soboru Watykańskiego II, do dorobku i doświadczeń END oraz do idei, metod, doświadczeń Ruchu Żywego Kościoła.
Część A-2 ukazuje strukturę osobową i organizację życia oazy rodzin. Część A-3 ukazuje uwarunkowania terenowe i lokalne rekolekcji. Część A-4 przynosi wskazania metodyczne do elementów programu dnia w oazie rodzin. Część A-5 podaje metody i program Szkoły Apostolskiej (później nazwanej Szkołą Życia) oraz Ewangelicznej Rewizji Życia. Część A-6 podaje wskazania i obowiązki pary małżeńskiej animatorów w oazie rodzin. Część B teczki podzielona została na tzw. podteczki, odpowiadające poszczególnym dniom oazy rekolekcyjnej.
Teczka, o której mowa, była wyłącznie wizją, koncepcją samego Założyciela, przez Niego samego skonstruowana i opracowana. W sposób nie przyjmujący sprzeciwu podaje jasno wizję Założyciela, który chce połączenia charyzmatów dwóch ruchów w jednym programie: Ruchu Żywego Kościoła i międzynarodowego ruchu małżeństw katolickich Equipes Notre-Dame.
W następnych latach, nie naruszając zasadniczych elementów, a kierując się potrzebą czasu czy okolicznościami, ks. Blachnicki sam dokonał pewnych zmian, czy uzupełnień, dotyczących poszczególnych punktów programu lub nazewnictwa. I tak np. w programie zmieniono Ewangeliczną Rewizję Życia na dzielenie się Ewangelią, a potem na rozmowy ewangeliczne (program ewangelizacyjny); zmieniono nabożeństwa wieczorne na szkołę modlitwy; zmieniono niektóre tematy Szkoły życia. W nazewnictwie zmieniono: zamiast Ruch Żywego Kościoła – Ruch Światło-Życie (1976 r.), zamiast Ruch Wspólnot Rodzinnych – Ruch Domowego Kościoła (1978 r.). W każdym razie, w nowym wydaniu teczki z 1980 r., w części A czytamy po raz pierwszy: „Ruch Domowego Kościoła rozwija się w ramach Ruchu Światło-Życie i równolegle do niego” (ks. Blachnicki). Wszystko, co zostało zmienione w pierwszej teczce wydanej 14 czerwca 1974 r., spowodowało ukazanie się drugiego wydania teczki. Ukończył je ks. Blachnicki 14 czerwca 1980 r. w Dzień Niepokalanego Serca Maryi. Tytuł wydania: „Podręcznik Oazy Nowego Życia I stopnia dla rodzin. Część A, B, C”.
W latach 1984 lub 1985 konieczne okazało się uzupełnienie ostatniego wydania Szkoły życia, czyli dawnej Szkoły apostolskiej, o nauczanie Papieża zawarte w niedawno wówczas wydanej adhortacji „Familiaris consortio”. Ks. Blachnicki polecił (naturalnie nie zmieniając treści) dokonać tych uzupełnień Tomkowi i Krysi Jaśniewskim. Osobiście pracę tę przywiozłam do Carlsbergu. Ks. Blachnicki po przeglądnięciu jej, wyraził zadowolenie i zaaprobował.
Taki jest obecnie stan materiałów – dokumentów podstawowych Ruchu Domowego Kościoła dla I stopnia oazy. Ponieważ jednak zarówno ludzie, jak i okoliczności zmieniają się w szybkim tempie, jest ciągła konieczność dokonywania zmian i ulepszeń. Czyni to wciąż ruch END. W materiałach, które nam przysyłają, widzimy wyraźnie, że to, co jest zasadnicze i istotne, nie podlega zmianom; sposób podawania treści, nazewnictwo – zmieniają się. Ponieważ ks. Blachnicki chciał zdecydowanie (tu nie może być wątpliwości), aby Domowy Kościół szedł programem END, to wszystkie zmiany dotyczące formacji duchowości małżeńskiej są dla nas aktualne i obowiązujące. Od dwóch lat podaję w inny sposób np. naukę o dialogu małżeńskim. Wartość, znaczenie i zrozumienie tej praktyki życia duchowego małżonków zmienia się, pogłębia. Słuchający odkrywają w dialogu bardziej pomoc dla swojego życia, niż ciężar, który należy wypełniać. Myślę, że nowo przysłane materiały END, po przetłumaczeniu, dostarczą nam nowych inspiracji. Zaznaczam jednak: to, co podstawowe i zasadnicze nie ulega zmianie, sposób podawania – tak, ponieważ ma ułatwić dążenie do właściwego celu. Myślę, że decyzje o wszelkich zmianach, dla jedności, zależeć będą od Centrali Domowego Kościoła, a nie od pomysłów poszczególnych osób.
Jeśli ktoś uważnie i obiektywnie przestudiował: Teczkę wydaną 14 czerwca 1974 r., List do wspólnot rodzinnych „Domowy Kościół” nr 17, „Podręcznik Oazy Nowego Życia I stopnia dla rodzin. Część A, B, C” z 14 czerwca 1980 r., nie będzie miał trudności, jakie niektórzy obecnie wysuwają w związku z Ruchem Domowy Kościół.
Chciałabym tutaj powiedzieć, jak wiele Ruch zawdzięcza kapłanom w okresie jego powstawania i rozwoju. W tym celu potrzebny jest jednak dłuższy wstęp, aby niektóre rzeczy właściwie naświetlić. Mamy niezachwianą wiarę, że Domowy Kościół jest dziełem Ducha Świętego, który posłużył się ks. Franciszkiem Blachnickim. Wspominając powstanie i początki Ruchu, patrzę na nie przez pryzmat wydarzenia, które miało miejsce w więzieniu gestapowskim, w którym ks. Blachnicki oczekiwał na wykonanie kary śmierci przez ścięcie. Pisał o tym przeżyciu sam wiele lat później wyznając, że przeżył wtedy swoje nawrócenie. „Siedząc na krzesełku w kąciku swej celi i czytając książkę, przy jednym zdaniu przeżyłem coś takiego – jakby w mej duszy ktoś przekręcił kontakt elektryczny, tak iż zalało ją światło. Światło to od razu rozpoznałem i nazwałem po imieniu, gdy powstałem i zacząłem chodzić po celi powtarzając w duszy: wierzę, wierzę. To światło od tej chwili nie przestało ani na moment świecić w mej duszy, nie przestało ani na chwilę mną kierować, zwracając moje życie ku Bogu”. („Spojrzenia w świetle łaski”, Światło-Życie, Lublin 1996, s. 84). Biorąc pod uwagę tylko to jedno zdanie: „To światło od tej chwili … nie przestało ani na chwilę mną kierować…”, widzimy całe dzieło Oazy: powstanie, rozwój, działalność itd. W powstaniu Domowego Kościoła wyróżniam dwa momenty działania owego światła. Najpierw było ono tylko w myśli i sercu ks. Blachnickiego (lata 1970-73).
Moment pierwszy. Już dobrze działały i rozwijały się oazy młodzieżowe, gdy poczęła się nowa myśl i stopniowo zaczęła nabierać u ks. Blachnickiego właściwego kształtu. Dotyczyła ona tym razem małżeństw, rodzin. Również rodziny chciał on prowadzić do dojrzałego chrześcijaństwa, do duchowej dojrzałości, do świętości. Powstaje nowy program, inne struktury, ks. Blachnicki wytycza rodzinom nową drogę, właściwą dla nich. Opracował i opisał dokładną wizję przyszłego ruchu, dokładny program zajęć rekolekcyjnych. Pierwsze rekolekcje dla rodzin odbyły się w Krościenku w 1973 r.
Moment drugi. Działało w Nim wyraźnie owo światło. Ono Nim kierowało. W 1974 r. w październiku ks. Blachnicki zwołał pierwsze Podsumowanie wakacyjnych oaz rodzinnych. Chciał usłyszeć opinię, rady, wskazówki zaproszonych osób. (…) I znów owo światło pokierowało ks. Blachnickim, kiedy odezwał się donośnym, uroczystym i zdecydowanym głosem, nakazującym mnie i Krysi Kegel wyruszyć w podróż po Polsce i zakładać kręgi rodzinne w miastach, w których mieszkały oazowe rodziny. (…)
w pierwszych latach istnienia kręgów rodzin
Jaki był los założonych wówczas kręgów? Każdy krąg liczył od 4 do 7 małżeństw, z których jedno było parą animatorską, oraz kapłana. Kto mógł „kierować” takim kręgiem? Para animatorska ledwo zapoznała się z programem Ruchu, nie była jeszcze zdolna, by innych prowadzić tą drogą, chociaż ruch z założenia był ruchem świeckich. Cała odpowiedzialność za prowadzenie, za tworzenie nowych kręgów spoczywała wtedy na kapłanach moderatorach. Moderator miał wiedzę teologiczną, a przede wszystkim łaskę sakramentu kapłaństwa, a nadto jeśli rozumiał, czym jest rodzina, znał jej potrzeby. Jeśli znał oazę i przeżył oazę kapłańską – mógł bardzo dobrze wypełniać swoją misję.
Pomocą w pracy kapłanów w Domowym Kościele były ich częste przyjazdy (w roli zwykłych uczestników) na oazy lub na ORAR II stopnia dla rodzin. Zapoznawali się wtedy z Ruchem Domowego Kościoła, z pracą formacyjną, pracą par animatorskich oraz z obecnymi tam rodzinami, ich problemami itp. Już w pierwszym etapie rozwoju Ruchu moderatorzy diecezjalni organizowali nieraz spotkania dla księży – doradców duchowych kręgów, aby omówić wspólnie interesujące ich problemy. Ks. Blachnicki sam wyszukiwał kapłanów na moderatorów diecezjalnych, znając wcześniej osobiście niektórych z nich, lub wskazanych przez małżeństwa, a potem starał się u biskupów ordynariuszy, aby ewentualnie zatwierdzili ten wybór. Moderator diecezjalny miał za zadanie czuwać nad rozwojem Domowego Kościoła w diecezji, a przede wszystkim miał być pomocny dla doradców duchowych kręgów. W pierwszym etapie rozwoju Ruchu kręgami rodzinnymi kierowali kapłani. Ruch wiele im zawdzięcza. Myślę, że Ruch nigdy by tak nie wzrastał, gdyby nie głębokie zrozumienie charyzmatu Ruchu i ofiarna pomoc właśnie kapłanów. Ale czasy stopniowo się zmieniały. Pary animatorskie dojrzewały do podjęcia swoich funkcji. Wkrótce odpowiedzialność za organizację kręgów, za sprawy administracyjne, za wierność charyzmatowi Ruchu przeszła w gestię par odpowiedzialnych. Posługa moderatora wkrótce nabrała innego znaczenia, lecz wcale się nie umniejszyła.
Posługa kapłana moderatora i doradcy duchowego jest dzisiaj równie ważna, ale bardziej dyskretna. Zgodnie z wolą Założyciela i zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II o zaangażowaniu w życie Kościoła ludzi świeckich – Domowy Kościół jest ruchem świeckich, w którym pary małżeńskie biorą za niego pełną odpowiedzialność. Ale każdy krąg powinien mieć swego doradcę duchowego. Wskazane jest, aby jeden kapłan był doradcą najwyżej dwóch kręgów. Najlepiej, aby był obecny na każdym i całym miesięcznym spotkaniu kręgu. Reprezentuje na nim bowiem Chrystusa, Kościół. Jego obecność jest zabezpieczeniem dla kręgu, że idzie on dobrą, właściwą drogą.
Kapłan jest nieodzowną pomocą dla pary animatorskiej, która potrzebuje różnorakiej jego pomocy, a zwłaszcza obecności. Kapłan nie wygłasza w czasie miesięcznych spotkań konferencji i nie referuje tematów. Doradca duchowy „trzyma rękę na pulsie”, czuwa nad prawidłowym przebiegiem spotkania, gdy potrzeba, zachęca do dzielenia się, wycisza mówiących bez przerwy, naprowadza na właściwe ścieżki myślenia i dyskusji, uczestniczy aktywnie w modlitwie kręgu. Jest odpowiedzialny za wzrost duchowy małżeństw w kręgu. Jakże ciężko jest w kręgach, które czasowo nie mają swych doradców duchowych! A jakże bardzo pomaga wszystkim obecność kapłana, który rozumie ważność i specyfikę swojej obecności i posługi, który zna duchowość Ruchu, rozumie i kocha rodziny!
W 1976 r. byliśmy jako grupa z Domowego Kościoła na Kongresie END w Rzymie. Ojciec Święty Paweł VI zwrócił się do doradców duchowych tymi słowami: „Nie wahajcie się poświęcić waszej wiedzy teologicznej, waszych sił, waszego zapału duszpasterskiego tej uprzywilejowanej dziedzinie pracy apostolskiej. Nie dajcie się pokusie sądzenia, że wasza praca ograniczona zostaje do małej grupki chrześcijan. Wasza działalność będzie pomnażana przez promieniowanie par małżeńskich, którymi się opiekujecie. Wy zaś, pomagając w pogłębianiu ich życia chrześcijańskiego, w tej samej proporcji będziecie pogłębiać swoje życie duchowe”.