25 rocznica śmierci ks F Blachnickiego

25 rocznica śmierci ks F Blachnickiego

Przed 25 rocznicą śmierci ks. Franciszka Blachnickiego

 W związku ze zbliżającą się 25 rocznicą śmierci ks. Franciszka Blachnickiego chcemy jeszcze raz przypomnieć i przybliżyć postać naszego Założyciela. W głównych oazowych serwisach internetowych ukazują się artykuły poświęcone ks. Blachnickiemu i wspomnienia o Nim.

Dziś drugi tekst – rozmowa z jedną z najbliższych współpracowniczek ks. Blachnickiego Dorotą Seweryn.
Jakiś „inny” ksiądz

 

Wieczernik: Niewielu z nas miało okazję spotkać osobiście ks. Franciszka Blachnickiego. Jan Paweł II nazwał go gwałtownikiem Bożym. Jednak z drugiej strony ci, którzy słuchali jego konferencji narzekali na to, że często były one… nudne. Gdy słucha się opowieści o nielegalnych budowach i różnych sposobach walki z systemem komunistycznym, można pomyśleć, że założyciel naszego Ruchu był kimś w rodzaju szaleńca. Trudno z tak sprzecznych informacji utworzyć spójny obraz ks. Franciszka. Pani nie tylko spotkała go w swoim życiu, ale przez wiele lat, była pani również jego bliską współpracownicą. Jaki był Ojciec założyciel naprawdę?

Dorota Seweryn: Każdy odbiera człowieka po swojemu. Poznałam Ojca Franciszka zaraz po jego święceniach kapłańskich, kiedy trafił do naszej parafii. Ludzie z naszej parafii, patrząc na niego stwierdzali, że to jakiś taki „inny ksiądz”. Ja mogę jedynie mówić o moich własnych odczuciach. Gdy go poznałam, miałam 16 lat i odebrałam go przede wszystkim jako człowieka równego. Chodzi mi o to, że nigdy nie miał takich „falowań”, by raz narzekać, a potem chwalić. Nie, zawsze był równy.

W.: Rozwińmy tę myśl. Jak ta równość ks. Franciszka przejawiała się w życiu codziennym? Jak postępował z ludźmi?

D.S.: W spotkaniu z każdym człowiekiem przyjmował to, że jest ono takie, jakie jest. Dla niego każdy człowiek był dany i zadany czy spotkanie z nim było łatwiejsze czy trudniejsze. Przede wszystkim nigdy nie denerwował się na nikogo bez powodu, albo nie mając racji. Denerwował się tylko na sprawę, a nie na człowieka. Nie krzywił się i nie boczył. Nigdy nie używał obraźliwych słów, nie poniżał człowieka.

W.: A jak zachowywał się względem współpracowników?

D.S.: Był wymagający. Wymagał dużo od siebie i od swoich współpracowników. Oczekiwał, żeby byli sumienni, oddani Bogu, pracowici, zaangażowani w to, co robią. Potrafił się zdenerwować i powiedzieć „Co to za partacka robota?”, gdy coś było zrobione niedbale, ale nie było w tym obrazy człowieka.

W.: Czyli był raczej stanowczy a nie łagodny?

D.S.: To zależy czego to dotyczyło. Jeżeli była to praca, to mówił „robimy to w ten a ten sposób”. My czasami nie zgadzaliśmy się z nim, dyskutowaliśmy, ale i tak przeprowadzał swoją wolę, bo wiedział, że się mylimy, a on ma rację.

W.: Wygląda na to, że ks. Franciszek był surowy?

D.S.: Na zewnątrz można było myśleć, że Ojciec był surowy, ale jak tylko się odezwał, to wiadomo było, że jest dobry. W jego oczach było widać dobro. Były łagodne i ciepłe. W jego podaniu ręki także było czuć, że było się dobrze przyjętym. Stwarzał od razu przy sobie poczucie bezpieczeństwa. Można było mieć do niego absolutne zaufanie. Nigdy niczego nie powtarzał nikomu.

W.: Na pewno w trakcie współpracy zdarzały się różne trudne momenty?

D.S.: Oczywiście. Pamiętam taką sytuację, kiedy byłam z Ojcem oglądać dom na Kopiej Górce. Ojciec zadecydował, że go kupujemy i dzieli się tą radością ze mną, a ja mu mówię: „Kto to będzie wszystko wynosił?” (było wiele gruzu do wyniesienia i ogrom sprzątania, a wiedziałam, że to czeka nas, jego współpracowników). Ojciec zakończył rozmowę, bo zabrakło mu do niej partnera. Chciał się podzielić radością i wiedział, że tego nie odwzajemnię. Jednak kiedy pojawiła się następna podobna sytuacja, nie zakładał, że muszę zachować się tak samo. Uważał, że każda sytuacja nie musi być poprzednią. Kiedy razem oglądaliśmy inny dom w pobliżu, Ojciec, nie wracając do tego, co było wcześniej, znów się ucieszył i podzielił się tym ze mną. Jednak ja mu odpowiedziałam: „Tu jest grzyb!”. Ojciec roześmiał się i powiedział: „Wszędzie znajdziesz dziurę w całym!”. Zdenerwował się na mnie, ponieważ on skupiał się na tym jak pokonywać przeszkody, a nie jak ich szukać, na nie narzekać. Jednak ta sytuacja pokazuje, że Ojciec chętnie zapominał człowiekowi jego słabości, bo uważał, że każdy człowiek je ma, ale z upływem czasu mógł się już zmienić.

W.: Wiemy, że czasy ,w których ks. Franciszkowi przyszło tworzyć Ruch Światło-Życie, czasy komunistycznego reżimu, były wyjątkowo trudne. Nawet wśród bliskich współpracowników Ojca założyciela byli przecież szpiedzy. Jak postępował wobec nich?

D.S.: Zewnętrznie nie można było ich o nic posądzić, więc Ojciec ich nie posądzał. Nie osądzał i nie posądzał nikogo, jeśli nie złapał go na gorącym uczynku. Wiem, że poznał prawdę na temat tych osób tuż przed śmiercią. Dzień przed śmiercią spotkał się z nimi i rozmawiał przez godzinę. Nikt nie wie, czego dotyczyła ta rozmowa, ale domyślam się, że im przebaczył.

W.: Dotknęłyśmy trudnego tematu- spotkania z człowiekiem, który postępuje niewłaściwie. Jakie było zachowanie ks. Franciszka względem takich osób?

D.S.: Wszystkim przebaczał i szybko zapominał. Nie mówił „już nigdy więcej” jeśli chodzi o drugiego człowieka. Nigdy nie przekreślał drugiego człowieka, bo uważał, że każdy człowiek zawsze może się zmienić, póki żyje. Nie chciał też zmieniać człowieka na siłę, do niczego go zmuszać. Ojciec nie mówił nigdy „musisz”, ale tylko „jeśli chcesz”. Np.: „Jeśli chcesz podjąć pracę, naukę…” Uważał, że człowiek nie ma władzy, by zmieniać drugiego człowieka. Pan Jezus też nikogo nie zmuszał do zmiany życia, tylko mówił „jeśli chcesz…” To jego podejście Ojca do człowieka było czymś pięknym i wspaniałym.

W.: Mówiliśmy o współpracownikach ks. Franciszka. Ale w każdej wspólnocie, zwłaszcza w Kościele, spotykamy ludzi słabych. Jak z nimi się obchodził Ojciec?

D.S.: Miał wielką wyrozumiałość dla ludzi prostych, nierozgarniętych, słabych. Nie denerwował się i nigdy nie zgadzał się z narzekaniami innych na takie osoby. Uważał, że jeśli ten człowiek nie jest rozgarnięty, to nie można od niego wymagać. W przeciwieństwie do nas, bo od nas wiele wymagał i powtarzał: „Ty masz rozum i masz go używać”.

Pamiętam taką sytuację: była pewna nierozgarnięta samotna matka, która chciała być redaktorką. Bardzo potrzebowała pieniędzy, więc Ojciec wyznaczył jej pracę (przy składaniu materiałów itp.) i konkretną pensję. Powiedział nam, że będzie ją otrzymywać, nawet jeśli nie będzie nic robić, bo ona tych pieniędzy potrzebuje.

W.: Można się więc domyślać, że ks. Franciszek chętnie pomagał innym?

D.S.: Każdy, kto przychodził do niego po pomoc, zawsze coś dostawał. Ojciec dawał coś ze swojego, np. z ubrania. Wolał zostać niejeden raz oszukany, niż raz nie pomóc temu, który tego naprawdę potrzebuje. Nawet jednemu potrzebującemu człowiekowi.

W.: A jak ks. Franciszek radził sobie z dziećmi?

D.S.: Umiał mówić do dzieci, schylić się do dzieci. Dzieci za nim szalały, choć ich nie głaskał, nie dotykał. One intuicyjnie czuły, że Ojciec ich kocha, choć wiele od nich wymagał. W kronice ministranckiej w Krościenku, choć piszący ministranci często się zmieniali, ciągle powtarzało się sformułowanie „nasz kochany ksiądz…” Bywało, że któreś dziecko postąpiło źle i trzeba je było pouczyć. Jeśli karał, wyjaśniał dlaczego. Tak to pokazywał, w taki sposób wyjaśniał, by chłopiec zrozumiał i uznał swoją winę.

Dzieci były zresztą bystrymi obserwatorami Ojca. Pamiętam dziewczynkę, która najpierw przyglądała się postępowaniu ks. Franciszka, a potem witała gości zdaniem: „Niech się pani strzeże tego księdza, bo wszystkim daje robotę.”

W.: Wspomniałyśmy o tym, że Ojciec czasami był zmuszony pouczać dzieci. Na pewno podobne sytuacje zdarzały się także wobec dorosłych?

D.S.: Tak. Kiedy coś się działo, jeżeli musiał kogoś zwolnić, to zawsze z tą osobą rozmawiał, wyjaśniał dlaczego. Także, jeśli złapał kogoś na gorącym uczynku i musiał zakończyć współpracę, to zawsze rozmawiał, wyjaśniał dlaczego to robi.

W.: Patrząc na życie ks. Franciszka uderza nas ogrom zadań, które podejmował. Jak sobie radził z ich organizacją?

D.S.: Był bardzo dobrym organizatorem. Potrafił momentalnie zorganizować pracę. Wszystko było przemyślane od początku do końca (miało „ręce i nogi”), nic nie było bezmyślne. Ojciec nie lubił marnować czasu, bo uważał, że czas jest wielkim skarbem i on nigdy nie marnował czasu. Jeśli był zmęczony, kładł się na godzinę, a potem wstawał i pracował dalej.

Był odpowiedzialny za to, co robił i co kazał robić (także za nielegalne budowy itp.). Był bardzo odważny. Był gotowy do przyjęcia wszystkich konsekwencji tego, czego się podejmował (nawet utraty życia).

W.: Wsłuchując, wczytując się w nauczanie ks. Franciszka od razu uderza nas język, jakim to robi. Dla większości z nas jest on po prostu trudny.

D.S.: Ojciec nie nauczał niczego, czego sam nie wypełniał. Uważał, że człowiek czasami nie dorasta do tego, by rozumieć pewne treści, ale to nie znaczy, by rezygnować z mówienia o czymś. A człowiek po prostu z czasem do tego dorośnie i wracając do tego, z czasem zrozumie. Często tego doświadczałam w swoim życiu. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz czytałam pracę magisterską ks. Franciszka, wydała mi się ona bardzo trudna i niezrozumiała. Kiedy wróciłam do niej po kilku latach, była ona dla mnie prawdziwym bogactwem.

W.: Z dotychczasowej rozmowy wyłania nam się obraz ks. Franciszka jako człowieka wymagającego, czasem surowego, jednak dobrego i pełnego wyrozumiałości wobec słabości innych ludzi. Jaki był jednak prywatnie?

D.S.: Lubił pośmiać się, pożartować, posłuchać muzyki. Był zupełnie normalny, tak jak inni. Lubił piękno, ładnie ubranych ludzi, ładnie ubrany stół. Ale nigdy nie narzekał, jeżeli czegoś nie dostawał. Lubił zupy jarzynowe i grzybowe. Lubił marchewkę polaną masłem, kalafior, fasolkę szparagową. Lubił dobrą odgrzaną kiełbaskę czy dobrze przyrządzoną jajecznicę. Nie są to jakieś wyszukane potrawy, ale w tamtych czasach było o to trudno. Lubił je, ale wcale nie oczekiwał, że musi je otrzymać. Jadł bez narzekania to, co dostawał. Lubił też gorącą herbatę. Domyślam się że mogło to być związane z jego pobytem w obozie koncentracyjnym.

W.: Czy ks. Franciszek wracał w ogóle w rozmowach do obozowych przeżyć? Musiały być przecież one dla niego wyjątkowo trudne.

D.S.: Sam nigdy nie wspominał o wydarzeniach obozowych. Tylko zapytany bezpośrednio odpowiadał, ale bardzo krótko. Ważne jest to, że on w tym wszystkim, w tych trudnych przeżyciach pozostał normalny.

W.: Z całą pewnością ks. Franciszek miał duży wpływ na wielu ludzi. To może czasem stanowić pokusę do manipulowania nimi. Jak sobie Ojciec z tym radził?

D.S.: Niczego nie pragnął dla siebie, tylko dla Boga. Nie przyciągał do swojej osoby tylko dla Boga, dla Kościoła, nikogo ze sobą nie wiązał. Nie tworzył atmosfery adoracji wokół siebie. Chciał, żeby ludzie czynili to, czego się podejmują, dla Boga, nie dla człowieka. Niczego nie robił dla poklasku, ale chwały Bożej. Był człowiekiem pokory. Mimo, że był mądry i tyle umiał, nie wywyższał się. Nie mówił: „ja to wymyśliłem”. Uważał, że to czego dokonał to dar i łaska Boża, coś od Boga dane i zadane.

W.: Widać z tego jasno, że Bóg był najważniejszy w życiu ks. Franciszka.

D.S.: Tak. Ojciec był autentycznie, prawdziwie pobożny. Po przeżyciu nawrócenia, kiedy otrzymał światło wiary w celi skazańców, już nigdy do końca życia nie miał żadnych wątpliwości co do wiary. On po prostu żył Panem Jezusem. Przyjmował codziennie Jego wolę w swoim życiu i tak żył.

W.: Jak wyglądało kierowanie się wolą Bożą w codziennym życiu ks. Franciszka?

D.S.: Nigdy nie narzekał. Przyjmował na co dzień Bożą wolę taką, jaką była, dlatego nie było narzekania. Było widać, że to człowiek absolutnie poddany woli Bożej, czy chodziło o pogodę, czy o różne ludzkie wypadki. Nie rozumiał na przykład narzekania, że pada deszcz – przecież to dar Boży. Poddanie się woli Bożej przejawiało się w różnych sytuacjach. Np. jechał samochodem i spieszył się. Pękła opona. Nie narzekał na to, co się stało. Nie marudził, że się spieszył, a teraz się spóźni. Po prostu trzeba zmienić koło. Podobnie było, gdy chorował. Zawsze miał wiele zajęć: konferencje, referaty itd. Jednak, jeśli lekarz kazał mu leżeć, no to się położył do łóżka. Lekarz przepisał lekarstwa, no to trzeba je brać. Nazywał to „zdrowym chorowaniem”- wolnym od narzekań na chorobę.

Był posłuszny, oddany woli Bożej na każdym kroku. Zawsze zwracał się do Boga w ten sposób: „jeśli zechcesz”. Miał wiarę: „na pewno Pan przyjdzie mi z pomocą. A jeśli to nie jest wola Boża, to ja też tego nie chcę”.

Kiedy budowano Namiot Światła, oczywiście bez pozwolenia, jak to w tamtych czasach, przyszła kontrola. Kazali oni od razu wszystko rozebrać, bo inaczej przyjadą buldożery i zrównają to z ziemią. Ojciec powiedział wtedy do mnie: „Możesz spać spokojnie, bo jeśli Pan będzie w tym miał upodobanie, to sam to sobie obroni, a jeśli nie, to ja też tego nie chcę i niech te buldożery przyjeżdżają”. W każdej sytuacji tak było, on był taki na co dzień. Jeśli coś nie było zgodne z wolą Bożą, zwracał się do Boga: „Możesz to wszystko poprzekreślać”.

W.: Ta postawa ks. Franciszka, pokazuje, jak wielkie było jego zaufanie wobec Boga.

D.S.: Tak. Często budował, remontował bez pieniędzy, bez pozwoleń. Robił to nie dla siebie, ale dla ludzi, na Bożą chwałę. Nie uważał jednak, że Bóg cokolwiek musi. Dzięki jego wierze i zaufaniu zdziałał rzeczy, które można by nazwać małymi cudami.

W.: Takie zaufanie wobec Boga wymaga z pewnością głębokiego życia modlitwy. Jak ona wyglądała w życiu ks. Franciszka?

D.S.: Było w nim wielkie umiłowanie liturgii i modlitwy. Modlitwy, która nie jest listą życzeń, oczekiwań wobec Boga, ale modlitwy, która jest wsłuchiwaniem się w to, czego Pan Bóg chce. On się w to ciągle wsłuchiwał. Tak, jak Jezus mówił: „bądź wola Twoja”, „nie moja, lecz Twoja wola”, tak też robił Ojciec: „jeśli to jest wola Twoja, to Cię o to proszę”. Uważał, że najlepiej wysłuchaną modlitwą jest ta, która nie została „wysłuchana” na ludzki sposób.

W.: A Kościół? Jakie miejsce zajmował w życiu ks. Franciszka?

D.S.: Ojciec był człowiekiem Kościoła. Widział błędy Kościoła, potrafił je nazwać. Nie robił tego jednak, by się oburzać, ale raczej bolał nad tym, że inni nie rozumieją swoich błędów. Sam Kościół, jako to, co założył Jezus, jako wspólnotę wierzących, Oblubienicę Chrystusa, kochał i gotowy był za niego oddać życie. Zresztą myślę, że patrząc na jego życie, można powiedzieć, że oddał je za Kościół.

Wszystko co Ojciec robił, robił dla Kościoła. Pragnął ukazywać innym Oblubienicę – Kościół, duchowe piękno Kościoła. Gdyby mógł jeszcze dłużej żyć, na pewno by to zrobił.

W.: Dziękuję za rozmowę.

rozmawiała Joanna Krych

rozmowa ukazała się w 165 numerze „Wieczernika”.